OPOWIADANIA
BABCIA KAZIA DLA DZIECI http://www.xhg.pl/bajki/?p=12
Zrzut wody w zaporze na Sole: Tresna / ŻYWCA.
KAZIMIERA PAJESTKA "UO TYM JAK WOJTEK SCOTKA Z MILÓWKI I FRANCEK MOTYKA Z MAŁEGO CIŚCA JECHALI NA TORG DO ŻYWCA".
Opowiadanie to umieściłam w styczniu 2010 r. w innym moim blogu http://kpa.blox.pl/html
Uo tym , jak Wojtek Scotka z Milowki i Francek Motyka z Małego Cisca jechali starom kobyłom Hyńka Łajcokowego do Zywca na torg w środe.
Zgodali sie w Tynionce ka zrywali drewno ku rzyce . Franusin Wojtek nie kcioł jechać w tyn tydziyń , bo godoł , coby pocekali jesce jak śniyk do resty stopni , ka za dwa tydnie . Ale starymu Motyce sie poliło . Mioł jakisik gros za jałowke , co nie kciała zostać cielno i musioł jom przedać Janieli spod Gronia , bo potrzebowała na weseli . Wydowała Kaśke za Staska Kozarkowego z Barani .
Baba Motyki uparła sie coby ś nimi jechać ale chłopiska ji wziońć nie kcieli . Mieli swoji załatwiynia .
Franek kcioł kupić tytuń do fajki i kiyrpce dlo swoji baby , bo dała mu dwie rzecy : stary kiyrpiec na miare i wreście - spokój s tym wyjazdem .
Wojtek - ze myśloł uo uozenku po tegorocnyk zniwak - kcioł nabyć drogom kupna cornom kazimiyrke - piyknom chustke z kasmiru dlo swojij frajerki Maryśki s potoka .
Siedli do paradnej brycki , co jim Jyndrek Łajcok w pośpiechu zryktowoł , zaciynli kobyłke i - rusyli . Z pocontku kobyłka uodwracała na nik łeb bo niezwykła była tak sie spiesyć i w dodatku uoba roz po roz wybuchali głośnym śmiychem . Ale potym nabrała tympa i ciongnyła juz rowno , tak , ze na Radzichowskim Dziole Wojtek nawet sie zdrzymnoł .
Chodzom po targu , sukajom kiyrpiec tanik Hance Motykuli . Francek siyngo za pazuche kany uowiniynte w chustecke mioł piyniondze z jałowki - niy ma piyniyndzy !
-To tyn psiokrew Cygon , bo cosik za długo kryńcił sie kole ciebie w barze "Pod Trupkiem"!
- Nady go przegoniłek , bo kcioł uode mnie na "tate z mamą"( wódka z sokiem) !
-Widać za późno !
Wracali bez kiyrpiec ! Nie było juz wesoło tak jak w hańtom strone ! Kobyła wlokła sie noga za nogom i nik ji nie poganioł . Francek boł sie Hanki . Jiyno poprawioł na głowie stary kapelus - roz go przesuwoł na zadek głowy a roz na przodek zeby uozpyndzić corne myśli uo zonie . Co mu tez Hanka powiy ?
Z nieba patrzoł na nik ciekawie ksiynzyc ciynki jak ta Felusiowo krowa , co to starcyło jij siana do świont godnik , a potem to juz zyła ino tynsknotom za wiosnom i sieckom ze słomy . Po niebie płynyły baranki . Jaz dziw , ze kiery nie zabecoł za Franusiowymi piniondzami . Wreście jak mijali hamre , ksiynzyc wseł za nojwiynksego chmurowego baranka i pociymniało . Chyba coby ukryć Franusiow wstyd .
http://zywiecinfo.pl/historia/item/5921-jarmark-sw-tomasza-w-dawnym-zywcu
TO OPOWIADANIE PODOBNIE JAK 3 POPRZEDNIE ZAMIEŚCIŁAM JUŻ WCZEŚNIEJ W INNYM MOIM BLOGU ALE RZADZIEJ ODWIEDZANYM PRZEZ CZYTELNIKÓW . TAM PODPISUJĘ SIĘ kaziapajestka A TUTAJ 2009sara46 http://kpa.blox.pl/2015/03/Urszula-Loranc-Porwanie.html
OPOWIEDZIAŁA MI TO MOJA KOLEŻANKA, EMERYTOWANA NAUCZYCIELKA URSZULA LORANC Z CIŚCA, ZNANA DZIAŁACZKA SPOŁECZNA I DŁUGOLETNIA RADNA GMINY WĘGIERSKA GÓRKA. POPROSIŁAM, ABY MI TO NAPISAŁA. OTO JEJ OPOWIADANIE :
Urodziłam się 2 lipca 1939 r. a więc nie pamiętam przebiegu wojny . Z opowiadań Rodziców wiem , że Tatuś został zabrany do wojska . Babcia i troje dzieci zostało z Mamą . Mieszkaliśmy w Ciścu ( obecnie ul. Brzoskwiniowa ) .
Musieliśmy uciekać do Sandomierza . Mama mówiła , że niosła mnie w wełnionce , a pieluchy prała w przydrożnych potoczkach , rzekach . Suszyła na plecach .
Gdy wróciliśmy z wygnania nasz dom był spalony przez Niemców . Zamieszkaliśmy w budynku , który był w surowym stanie ( obecnie w nim mieszkam ) nie było pieca , podłóg , tynków . Z nami zamieszkały 3 rodziny Mików i Żółtych .
Pamiętam koniec wojny , miałam 5 lat . Cesarką cały czas konie ciągnęły ciężkie wozy wyładowane dobytkiem wywożonym przez Niemców z Polski . Na niektórych wozach siedziały kobiety z dziećmi . Często jechały też motory , były czarne i każdy miał przyczepę , w nich Niemcy ubrani na czarno , w hełmach . Bardzo bałam się tych motorów , ich warkot mnie przerażał i w popłochu uciekałam do domu .
Te motocykle z przyczepami , siedzący w nich Niemcy w czarnych mundurach i czarnych hełmach często mi się śniły i śnią do tej pory i zawsze ich się boję .
Najbardziej utkwił mi w pamięci wiosenny dzień . Mama wypędziła krowę i pasła obok drogi . Byłam z Mamą , lecz wzięłam wiaderko i łopatkę i poszłam się bawić do piasku , który był obok drogi . (Tato z rzeki przywiózł do budowy ). Drogą jechały furmanki , konie . Przejeżdżała cała duża grupa Niemców na koniach . Nagle jeden z Niemców tuż obok mnie zatrzymał konia , zeskoczył z niego i porwał mnie . Wsiadł ze mną na konia , moją twarz mocno przycisnął do munduru na piersiach i pogalopował . Bardzo płakałam i wołałam mamy . W rączkach trzymałam wiaderko i łopatkę ( były jasnozielone ). Długo jechaliśmy . Słyszałam tylko tętent końskich kopyt . Niemiec trzymał mnie mocno jedną ręką .
Nagle zatrzymała nas duża ilość żołnierzy z karabinami . Jeden z nich podszedł i zabrał mnie z konia . Zaniósł mnie do jakiegoś budynku , bałam się , płakałam . Niemiec tłumaczył się łamaną polszczyzną , że przed wyjazdem zmarła mu taka córeczka z jasnymi kręconymi włoskami i błękitnymi oczkami i ręką wskazywał na mnie .
Po jakimś czasie przyjechał Tato i odebrał mnie .Po tym wydarzeniu długo nie mogłam wyjść z domu , bałam się bardzo . Z opowiadań Rodziców wiem , że Mama biegła za Niemcem , który mnie porwał , później udało jej się zatrzymać przejeżdżający motor , który zawiózł Mamę do huty , gdzie pracował Tato . Huta miała już telefon - przedzwoniono do browaru i tam właśnie czekała policja , która mnie odebrała z konia . Tatę przywiózł do browaru dyrektor Odlewni Żeliwa Węgierska Górka i on przywiózł nas do domu .
http://kpa.blox.pl/2015/03/Prawdziwe-dzieje-pewnego-domu.html
Dzieje pewnego domu . Bohaterami opowiadania są też moi Rodzice : Stanisław i Wiktoria JOPEK.
Był rok 1969 lub 1970 . Czerwiec lub wrzesień, bo dzień był upalny, słoneczny.
Wracałam z pracy . Wysiadłam z autobusu na przystanku przed naszym domem i ze zdumieniem patrzyłam na tatę biegającego wokół domu za starszą , elegancką panią w kapeluszu i z aparatem fotograficznym na szyi . Bardziej jeszcze niż ten obrazek wprawiło mnie w zdumienie to wulgarne słowo , które mój ojciec , człowiek łagodny i pogodny wykrzykiwał raz po raz.
Pani salwowała się ucieczką do domu sąsiada a ojciec padł zemdlony na schody .
Mama stała jak żona Lota nie mogąc zrobić kroku.
Pobiegłam do telefonu. Najbliższy był w szkole prawie 2 km od nas. Ośrodek zdrowia - 7 km. Przybyły lekarz Stanisz stwierdził u ojca zawał.
Co się stało ?
Teraz dopiero wszystko wyjaśniła mi mama .
Przyszła do nas Niemka , która mieszkała w czasie wojny w naszym domu .
Moi rodzice mieszkali na polanie leśnej Barania - Bobki w Kamesznicy , gdzie dzielili pokój z inną rodziną z dziećmi , ale i tak byli szczęśliwi , że ominęło ich wysiedlenie. Mama i tak płakała codziennie i często chodziła popatrzeć na swój dom, w którym najpierw mieszkała Niemka z dziećmi, później był szpital Rosjan - a musiała iść całą godzinę.
Aż wreszcie po ustaniu działań wojennych mama z tatą mogli wrócić do swojego domu.
Mój ojciec od Niemki usłyszał zdanie wypowiedziane łamaną polszczyzną takiej treści :- Przyszłam zobaczyć jak tu dbacie o mój dom . Chcę go jeszcze sfotografować w środku !
Do nowego domu z trudem przy pomocy rodziców wybudowanego przez tatę moi rodzice jako świeżo poślubione małżeństwo wprowadzili się rok przed wojną - w 1938 roku . Od 1939 r. już w nim nie mieszkali.
Obok studni , która służyła nam , cioci i sąsiadce , w 1945 r. w kwietniu pochowani zostali dwaj Rosjanie , bo w naszym domu po ucieczce Niemców był rosyjski szpital . Po wojnie zostali ekshumowani i przewiezieni na cmentarz żołnierzy Armii Czerwonej w Żywcu - Moszczanicy .Następne trzęsienie ziemi dom przeszedł w 1946 r. Funkcjonariusze UB dokończyli tego , czego nie zniszczyła jeszcze wojna . Wszystkie obrazki zostały pozbawione ram i zniszczone , okna i drzwi wyrwane z framugami , zerwane podłogi . Tata został zabrany z domu przez fukcjonariuszy UB i ledwie wrócił po trzech dobach zbity, posiniaczony, ze złamaną ręką. Nie chciał martwić mamy i nie chciał nawet wspominać tych okropnych trzech dni. Po 3 miesiącach ja się urodziłam.
Szczęściem nikt z wojennych mieszkańców domu nie pozostawił w nim broni .
A także nie wiedzieli, że tata pomagał partyzantom, bo pewnie nigdy bym go już nie zobaczyła.
Dom, w którym moi Rodzice mieszkali przez całą wojnę w pokoju z wielodzietną rodziną dzięki życzliwości dobrych ludzi, krewnych mojej Mamy - Kurowskich:
To ta sama Frania Pajestka de domo Kubica(mama mojego męża,bohaterka innych moich opowiadań), bo była i druga Frania Kubica, łączniczka partyzantów, jej kuzynka, która wyszła za mąż za Antoniego Gustyńskiego.
Frania spóźniła się , bo musiała dwuletniego synka i sześcioletnią córeczkę odprowadzić do Anielki . Biegła więc za teściem Leonem z drewnianymi grabiami na ramieniu. Leon szedł wolno torami. Za plecami rytmicznie poruszała się niedawno wyklepana, ostra kosa. Chociaż stary i brakło mu już sił, musiał sam kosić, bo syn Staś, mąż Frani był zesłany przez hitlerowców na roboty do Niemiec. A Franek już dwa lata był w partyzantce. Wiosną dołączył do niego młodszy Michał, który uciekł z domu do lasu bez zgody taty Leona.
Jak spod ziemi na przejściu kolejowym, do którego dobiegała Frania, pojawili się dwaj Niemcy z karabinami na ramionach.
- Hände hoch!- padła niemiecka komenda.
- Ręce w górę! -krzyczał gardłowo rozwścieczony Niemiec.
- Stój, bo strzelam!- zdjęty z ramienia karabin hitlerowskiego Niemca już wycelowany był w dziadka Leona,który spokojnie szedł sobie torami nie wiedząc nic o tym, co dzieje się za jego plecami. Nie mógł wiedzieć, bo od kilku lat był głuchy.
Frania podbiegła do hitlerowca, mierzącego w dziadka i wyrwała mu karabin. Drugi już mierzył w Franię. Przerażona wykrzyczała pokazując na migi, że człowiek na torach nie słyszy.
KAZIMIERA PAJESTKA.
http://2009sara46.blox.pl/2011/04/Kilkanascie-lat-temu-wiosna-kiedy-cala-przyroda.html
Powyżej link do mojego poprzedniego wpisu na temat szpitala w Wilkowicach .
A to ja .
Wpis wykonam później , kiedy noga będzie sprawniejsza . Co prawda , wpisu nie robi się nogą ale przecież dzisiaj jest Wigilia .
Kazimiera Pajestka " Franek "
Majowy dzień śmiał się dziś do Franka . Jechał na spotkanie ze swoją ukochaną .
Był wczesny ranek , bo dwudziestodwuletni chłopak obudzony został o świcie śpiewem słowika , który zagnieździł się w kalinie rosnącej u wezgłowia jego leśnego legowiska położonego pod gołym niebem .
Zjeżdżał stromym zboczem Małej Barani , porośniętym dzikimi czeremchami , pod którymi jak śnieg leżały opadłe białe płatki dopiero co przekwitłych drzew . Franek gwizdał swoją ulubioną melodię "Serce w plecaku " i raz po raz powstrzymywał cugle Siwka , który wyrywał się do przodu . Zatrzymał go na chwilę , zgrabnie zeskoczył , wyjął z kieszeni woreczek , nienawykłe palce zrobiły grubego skręta i zaciągnąwszy się głęboko , zakaszlał . Właściwie to papierosy nie smakowały mu , ale tym razem chciał jeszcze chwilę posiedziec na miedzy . Dużo za wcześnie wyjechał z lasu . Przywiązał więc konia do drzewa i patrzył na swoją wieś widoczną jak na dłoni .
Ciąg dalszy w moim innym blogu : Pisane żywiecką gwarą
Pietrańko wracoł na Cumowke poźnom porom przet połnocom . Jakosik zećmiło mu sie kie łopowiadał Kudłatymu ło tym , jak mu ktosik samogon gotowiutki po lesie połozlywoł . Łoba kombinowali kto to tez mog byś . Jesce całkiym nie wykrzyźwioł po tym , jak to ze Staskiym Kozarkem łobalili w sklepiy łu Jopka w Kameśnicy pore win łowocowyk , bo daleko było jesce do rynty Pietrańkuli a wylicyła mu psiokrew staro na kupno tak , ze niewiela mu łostało .
Jechoł drogom bez las . Chmury wisiały nad Baraniom Górom i lada kwila mog loć desc . Było tak ćma ze cłowiek by kroku nie łused . Nale koń ciongnoł bo znoł dobrze droge du domu . Nad potockiem wisiała mgła i sła wilgoć na łuśpiony las . Zawse w Janosce koło łomu boł sie nojbardziyj . To było miejsce kany we wojne widzioł zabityk przez Niymcow dwok młodyk partyzantow . Patrzoł na nik skryty miyndzy drzewami . Skoda mu jik było bo to byli młodziutcy holce , tacy jak łun wtedy .
Potocek tocył wezbrane wody po niedawnym descu i sumioł Pietrańce : - Po co ześ tak długo z Kudłatym ło gupstwak godoł ? Łobok miyndzy drzewami kole łomu łozległo sie pohukiwanie sowy . Zabobonny górol przezegnoł sie ze strachym . Zmowił wiecny łodpocynek za partyzantów . Łotarł pot z coła i poprawił kapelus .
Pośpiywywoł , zeby sie nie boć :
-Jadymy , jadymy a drozki nie wiymy , moze ludzie wiedzom to mi to powiedzom .
- A kaz ci kto powiy jak tu zywej dusy w tym lesie ni ma ty stary durniu - na głos powiedzioł do siebie Pietrańko .
-Jo ci powiym Pietrańko - łodezwoł sie ze zadku głos taki jagby z grobu wychodził . - Jo Cyrwony !
Włosy Pietrańce stanyły dymba i jaze zimny pot łobloł mu pleca . Akurat zacynli jechać w ciymnym lesie pod gorke i koń z trudem ciongnoł a łuciongnuńć ni mog .
-No , jedze , ty stary pierniku - wydziyroł sie Pietrańko i sukoł po ciymku bata ale go ni mog najś bo go juz downo stracił jak sukoł bułek kiedy głod nagły pocuł . Rynka natrafiła na wozie na cosik zimnego . Skocył jak łoparzony . Zabocył ze we flasce łostało mu niedopite wino co se na droge kupił .
-Jedź corny łobocymy kto silniyjsy , bo cie cyrwony trzimo ! - łodezwoł sie zaś głos jagby spot ziymi .
-Myslołek ze tyn deboł łostoł koło łomu a łun zaś kole mnie !
Lecioł bez las i wrzescoł wniebogłosy !
- Na coz sie tak drzes ? - łusłysoł kole siebie w ciymności głos Pietrańkuli . Wrocili do wozu bo Pietrańkula łozgnyła bateryjke . Łoświyciła woz i kole wozu .
- Ty stary łośle , to nie widzis , ze mos woz zahamowany ! To jako kuń mioł cie łuciongnonć do gory ?
- Jo nie hamowoł ! - dusiowoł sie Pietrańko - Na moj dusiu ! To Cyrwony ! Tyn deboł leśny ! Co go to widać z daleka .
- A widziołeś go ? -dopytywała sie ze złością Pietrańkula łodkryncajonc hamulec .
- Nady ćma , kaz go miołek widzieć ? -łoburzył sie Pietrańko . Stasek śmioł sie na wozie z ujka i ciotki . Siadli ku niymu a Corny ciongnoł ile sił , bo cuł , ze zblizo sie w sopie łowies . Pietrańko po roz dziesionty łopowiadoł zonie ło tym co ktosika godoł grobowym głosem i trzimoł mu woz . Pietrańkula zaś smioła sie po cichu bo wiedziała , ze jeji strachliwy chłop teraz bydzie spiesył sie du domu przed ćmokiem .
Mogłabym napisać słowniczek z wyjaśnieniem słów użytych w tekstach gwarowych ale podejrzewam , że ci , którzy uczynili niewatpliwy wysiłek aby to przeczytać - potrafią zrozumieć tekst bez tego .
CZYTAJ MÓJ INNY BLOG < W KTÓRYM TEŻ ZAMIEŚCIŁAM TO OPOWIADANIE : Pisane gwarą żywiecką
Kilkanaście lat temu wiosną , kiedy cała przyroda stroiła się w świeżutką zieleń i biel leżałam w szpitalu położonym na wzgórzu , w lesie , w przepięknej okolicy . Ciśnienie unormowano mi do przyzwoitego poziomu , tak , że często , gdy nie miałam akurat badań wychodziłam jak inni na pobliskie spacerki , rozkoszując się pięknem okolicy i cieplutkim wiosennym powiewem wietrzyka . W pokoju ze mną leżała chora , nie pamietam na co kobieta , w wieku około siedemdziesięciu lat . Nocą często płakała , wzdychała . Mało wychodziła z pokoju .
Przyszła do mnie kiedy siedziałam na ławeczce przed szpitalem . - Jest pani mądrą kobietą - zaczęła ku mojemu wielkiemu zdziwieniu i dodała potęgując jeszcze moje odczucie :- Musi mi pani pomóc . - Ale nie wiem czy potrafię . Nie wiem też o co chodzi . -powiedziałam .
Tu zaczęła się opowieść impulsywna , przerywana chwilami milczenia , w której retrospekcje przeplatały się z opowieściami o dniu dzisiejszym , o jej obawach , o wątpliwościach i uczuciach . Siedziałam , milcząc zaciekawiona opowieścią o jej życiu . Urodziła się na Białorusi . Wychowana została w wierze prawosławnej . Losy rzuciły ją do Niemiec , gdzie na robotach poznała Polaka . Wzięli ślub , wrócili do Polski . Tu chodziła do polskiego kościoła katolickiego . Tak przywykła do tego kościoła , ze gdy dość wcześnie zmarł jej mąż , poszła do spowiedzi , do komunii św . Kiedy później zmarła jej siostra pojechała na jej pogrzeb uczestnicząc czynnie w cerkiewnych uroczystościach . Po powrocie znów chodziła do kościoła ale bała się chodzić do spowiedzi chociaż tego ogromnie pragnęła . Teraz nie wie co zrobić . Zawsze ciężko pracowała zarabiając na życie sprzątaniem i myśli , że chyba sobie uczciwym życiem zasłużyła na niebo . Nigdy nikogo nie prosiła o pomoc a teraz mnie prosi . Musiałam przeciąć ten węzeł gordyjski .
Rano poszłyśmy razem do szpitalnej kapliczki . Poszłam do spowiedzi a potem powiedziałam jej aby poszła i ona . Niech księdzu wszystko opowie tak jak opowiedziała mnie . Ksiądz zadecyduje co zrobić . Czekałam na nią . Spowiedź trwała długo ale gdy rozpromieniona odchodziła od konfesjonału jej szczęśliwy uśmiech powiedział mi wszystko . Była szczęśliwsza niż wiosna . A ja z nią .
Świat zasłyszanych niegdyś opowieści odszedł bezpowrotnie już dawno . Gwara zasłyszana w dzieciństwie od starego bajarza siedzącego na schodach przed swym sklepem i straszącego turystki idące na Baranią Górę opowieściami w rodzaju : ..."prześliczną panią niedźwiedź zamordował pod Baranią Górą "... dźwięczą w uszach i inspirują .
Oto następna z pogodek Marynki :
Pietrańko z Pietrańkulom i chowańcem co to był synem jeji siostry z Pietraszonki zyli sobie spokojnie i ekologicnie na polanie Cumówka w Kameśnicy . W piecu polili se drewno ze swojigo lasa , warzyli na piecu kwaśnice ze swoji świni , jedli swoj syr , śmietane , masło ji mlyko łod swojich krow . Pietrańkula nawet jak sie ji kciało to piekła chlyb . A jak niy , to wyganiała Pietrańke do sklepu we wsi po sol , chlyb , nafte i kiełbase , bo jom lubił ich chowaniec Stasek .
Tym razem Pietrańko przyjechoł troche za wceśnie . Rynte mioł listonos Miodoński przyniyś dopiyro za trzy dni . Łodbiyroł mu jom sklepowy i dawoł jak Pietrańko przyjyzdzoł po nafte , zeby łoświycać Staskowi wiecory , bo casem , jak było lepij na polu to chodził do skoły we wsi . Holec juz z niego był doś walny a zalicył dopiyro cwortom klase . Rynta była Pietrńkuli bo w młodości miyskała łu ciotki w Biylsku pod Syndzielniom i robiła w fabryce włokiynnicej . Dobrze zarobiała , bo była tkackom . Tkała nojlepse wełny co to nawet lordowie angielscy sprowadzali se na łubrania . Cynsto ło tym Staskowi łopowiadała i wiele mogła łucyła go sama długimi zimowymi wiecorami jak juz sie łodrobiła w gospodarstwie i w chałpie . Cytali cynsto ksionski pozycone łod sklepowego i łod starego Pietrysa co to gojnym był w lesie i lubił cytać Siynkiewica .
A cynsto w domu byli sami , bo Pietrańko co był młodsy łod Pietrańkuli lubił towarzystwo . W tym celu po cichu w lesie pyndził samogon i cynsto tam łodwiydzali go robotnicy leśni . Teraz tez przijechoł z tzema flaskami ksiynzycowki tak mocnej , ze musieli jom z Józofem łozpuscać wodom , bo by samej nie wypił ! Tako mocno ! Paula zło była na nik , bo ji bałamucili w chałpie calutkie trzi dni .
Jak Pietrańko troche przekrziźwioł , kcioł wracać du domu , bo łodebroł rynte i zrobił zakupy . Siado na sanie . A tu nie łujedzie ! Musioł pozycyć łod Tycka wozu , zeby zajechać na Cumowki.
Bo zrobiła sie wiesna a tyn nawet nie zauwozył - tak z Józofem pili samogonke !
Ło tym , jak Wojtek Scotka z Milowki i Francek Motyka z Małego Cisca jechali starom kobyłom Hyńka Łajcokowego do Zywca na torg w środe.
Zgodali sie w Tynionce ka zrywali drewno ku rzyce . Franusin Wojtek nie kcioł jechać w tyn tydziyń , bo godoł , coby pocekali jesce jak śniyk do resty stopni , ka za dwa tydnie . Ale starymu Motyce sie poliło . Mioł jakisik gros za jałowke , co nie kciała zostać cielno i musioł jom przedać Janieli spod Gronia , bo potrzebowała na weseli . Wydowała Kaśke za Staska Kozarkowego z Barani .
Baba Motyki łuparła sie coby ś nimi jechać ale chłopiska ji wziońć nie kcieli . Mieli swoji załatwiynia .
Franek kcioł kupić tytuń do fajki i kiyrpce dlo swoji baby , bo dała mu wreście spokój s tym wyjazdem i stary kiyrpiec na miare .
Wojtek - ze myśloł ło łozenku po tegorocnyk zniwak - kcioł nabyć drogom kupna cornom kazimiyrke - piyknom chustke z kasmiru dlo swojij frajerki Maryśki s potoka .
Siedli do paradnej brycki , co jim Jyndrek Łajcok w pośpiechu zryktowoł , zaciynli kobyłke i - rusyli . Z pocontku kobyłka łodwracała na nik łeb bo niezwykła była tak sie spiesyć i w dodatku łoba roz po roz wybuchali głośnym śmiychem . Ale potym nabrała tympa i ciongnyła juz rowno , tak , ze na Radzichowskim Dziole Wojtek nawet sie zdrzymnoł .
Chodzom po targu , sukajom kiyrpiec tanik Hance Motykuli . Francek siyngo za pazuche kany łowiniynte w chustecke mioł piyniondze z jałowki - niy ma piyniyndzy !
-To tyn psiokrew Cygon , bo cosik za długo kryńcił sie kole ciebie w barze !
- Nady go przegoniłek , bo kcioł łode mnie na gorzołke !
-Widać za późno !
Wracali bez kiyrpiec ! Nie było juz wesoło tak jak w hańtom strone ! Kobyła wlokła sie noga za nogom i nik ji nie poganioł . Francek boł sie Hanki . Jiyno poprawioł na głowie stary kapelus - roz go przesuwoł na zadek głowy a roz na przodek zeby łozpyndzić corne myśli ło zonie . Co mu tez Hanka powiy ?
Z niba patrzoł na nik ciekawie ksiynzyc ciynki jak ta Felusiowo krowa co to starcyło jij siana do świont godnik a potem to juz zyła ino tynsknotom za wiosnom i sieckom ze słomy . Po niebie płynyły baranki . Jaz dziw , ze kiery nie zabecoł za Franusiowymi piniondzami . Wreście jak mijali hamre ksiynzyc wseł za nojwiynksego chmurowego baranka i pociymniało . Chyba coby ukryć Franusiow wstyd .